środa, 10 lipca 2013

Rozdział 1 : Uwalniam zabójczy parmezan (Rebeka)

   Cała przygoda zaczęła się już podczas moich piętnastych urodzin, ale zdałam sobie z tego sprawę dopiero pewien czas później.

   Owego pięknego, słonecznego dnia, gdy wszystko wyszło na jaw, byłam na treningu z biegania. Chociaż trwały wakacje, nie mogłam wytrzymać bez jakichś konkretnych zajęć, dlatego zapisałam się na bieżnie. Siedziałam chahana na ławce, czekając na swoją kolej. Przyglądałam się grupie na bieżni, kiedy to podeszły do mnie moje dwie przyjaciółki - Magda i Agnieszka. Magda była bardzo drobna, czarne włosy sięgały jej nieco za łopatki, a wąskie okulary trzymały się na niewielkim nosku, zakrywając atramentowe oczy. Nie lubiła uprawiać sportu, chyba że liczyć szachy, na treningi z biegania przychodziła niekiedy tylko dlatego że ja i Aga należałyśmy do drużyny.

   Aguś(tak, nazywam ją na tysiąc różnych sposobów) była stosunkowo wysoka. Burza kręconych, brązowych włosów nigdy nie dawała się ułożyć. Odstawały we wszystkie strony, nawet teraz gdy związała je mocno gumką. Na nieco piegowatej twarzy widniały teraz czerwone placki, co sprawiało że wyglądała nieco śmiesznie. Miała jednak naprawdę niesamowite oczy - duże, otoczone ciemnymi rzęsami, o odcieniu pomiędzy wiosenną zielenią, a oliwką. Złote promienie przecinały tęczówki aż do czarnej obwódki.

   -Udało ci się już ogarnąć lokal po imprezie? - spytała Aga, a ja myślałam, że ją uduszę. Doskonale wiedziała, że po tym co się stało miałam sprzątać u Ramuela przez najbliższy miesiąc żeby się wypłacić za wszystkie wyrządzone szkody.

   -Pewnie, lokal już czyściutki, odnowiony.-sarknęłam- Rama nie pozwolił mi nawet nic dźwigać, żebym się czasem nie nadwyrężyła. Wczoraj o zachodzie słońca wyznał mi miłość i przyznał się, że kazał mi przychodzić przez miesiąc tylko dlatego, że nie może żyć bez mojego widoku i...

   -Tak naprawdę już od progu rzuca ci szmatę, wiadro, a później stoi nad tobą z batem i ciągle tylko pogania?

   -Magduś, jaka ty przyziemna jesteś. Zero romantyzmu. - stwierdziłam, przyglądając się jej z politowaniem.

   -Do machania miotłą romantyzm nie jest potrzebny.

   -Ale jak umila czas... -westchnęłam z delikatnym uśmiechem. No co? Ja zawsze lubiłam sobie pomarzyć.

   -Magda, popatrz. - Aga chwyciła mopa stojącego kawałek od nas i wykonała z nim kilka kroków walca.- Nie uważasz, że wyobrażanie sobie tańca z miotłowym partnerem jest urocze i bardzo dziewczęce?

   Spojrzała na mnie nieco drwiąco, a ja pokazałam jej język. Niech mówi sobie co chce o mojej naturze. Nie wstydzę się tego. Wstałam z ławki i pobiegłam ku bieżni. Usłyszałam jeszcze, jak dziewczynom dostaje się za "kradzież" sprzętu. Uśmiechnęłam się pod nosem, w końcu to i tak zawsze ja jestem górą.



   -Bardziej w lewo. Co ty wyprawiasz?! Omijasz wszystkie plamy! - ostatkiem silnej woli powstrzymywałam się, żeby nie przywalić Ramie tą miotłą prosto w pysk.

   -Przecież się staram! - krzyknęłam słysząc po raz kolejny, że jego pięcioletnia siostra zrobiłaby to lepiej.

   -Widać nie wystarczająco, skoro budynek ciągle wygląda, jak wygląda. - stwierdził twardo, a ja już do końca się załamałam. Z ostatnią częścią miał racje. Nie ważne, jak bardzo się starałam, miałam wrażenie, że plam/połamanych desek/zepsutych sprzętów jest więcej niż było dzień wcześniej. Gdyby niczego nie przybywało już skończyłabym całe sprzątanie. 

   Zastanawiałam się nawet czy Ramuel nie dorzucał czegoś specjalnie, ale nie miało to sensu. Dopóki nie było czysto nie mógł dalej prowadzić interesu, a taki zastój nie szedł mu na rękę. W każdym bądź razie każdego kolejnego dnia znajdowałam się w punkcie zero.

   -Rama, posłuchaj mnie przez chwilę. - poprosiłam opierając się na kiju.

   Odwrócił się do mnie, a ja poczułam się tak, jakby uderzył mnie mokrą szmatą w twarz i jeszcze dodatkowo przybił do ziemi. W jego ciemnych oczach malował się taki smutek i żal, że miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

   -O co chodzi? - spytał zirytowany, ale nie dałam się. Musiałam się wygadać, po prostu musiałam.

   -Ja wiem, że mi nie uwierzysz, ale chociaż się postaraj.

   -Nie zaczynasz zachęcająco.

   -Wiem, ale spróbuj się postawić w mojej sytuacji. - powiedziałam błagalnie. Nie złamał się, a szkoda. - Źle się czuję z tym co stało się na imprezie. Tylko uwierz mi, błagam! Ja naprawdę nie zapraszałam tylu ludzi! Zdaję sobie sprawę z tego, że nie działa to do końca na moją obronę, ale nie miałam nad nimi kontroli. Zaprosiłam raptem dwadzieścia osób, a przyszło trzy razy tyle! Kiedy próbowałam ich wyrzucić na jakiś czas znikali, a później pojawiali się znowu. Nie, nie dam ci teraz dojść do słowa! - krzyknęłam, gdy otwierał usta. Zdenerwował się jeszcze bardziej, ale trudno. - Mówię PRAWDĘ. Później coś poszło nie tak z tymi fajerwerkami. Nie odpalali ich moi znajomi, tylko...

   -Rebeka!-wzdrygnęłam się pod wpływem jego głosu. Rany, ostatnio pobijam rekordy we wkurzaniu ludzi.-To co mówisz nie działa na twoją obronę, udowadnia tylko, że jesteś nieodpowiedzialna i nie można ci zaufać.

   Stałam przez chwilę jak wryta, nie mogąc uwierzyć w to co usłyszałam. Poczułam słony smak w ustach i wiedziałam, że nic dobrego już z tego nie wyniknie. Chwyciłam ponownie za miotłę i zaczęłam dalej sprzątać. Przygryzłam mocno dolną wargę. Po chwili usłyszałam kroki Ramuela. Zostałam sama.

   Czułam się okropnie. Od paru lat znałam się z Ramuelem. Przeprowadził się do Krakowa z włoskiej wioski, której nazwy nie pamiętam. Otworzył knajpę z włoskim żarciem. Miała całkiem niezłe branie, a Rama smykałkę do marketingu toteż szybko przeniósł się do większego lokalu, w którym właśnie sprzątam. Dogadywaliśmy się ze sobą naprawdę dobrze, był ode mnie starszy o góra dziesięć lat, traktowaliśmy się właściwie jak rodzeństwo. Zaoferował się udostępnić mi lokal na piętnastkę, więc nie zamierzałam nawet próbować odmówić. Obiecałam, że nie będzie więcej niż dwadzieścia osób, że będzie spokojnie. I było, tylko szkoda, że tak krótko.

   W okolicach dwudziestej pierwszej pojawiło się więcej ludzi. Wkurzyłam się, bo Rama obiecał mi wynająć cały lokal, a przyszli jacyś obcy. Poszłam do nich i próbowałam dać delikatnie do zrozumienia, że lokal nieczynny, że szefa kuchni nie ma (bo go nie było!), a oni tylko śmiali się i mówili, że wiedzą. To od nich poszłam, licząc na to, że odejdą. Ale nie! Rozsiedli się w najlepsze i z każdą chwilą dochodziło więcej osób, a ja mimo że bardzo chciałam ich wyrzucić to nie mogłam. Prosiłam - ignorowali mnie. Wkurzałam ich - to tylko kazali mi nie denerwować swoich przełożonych. W pewnej chwili jednak poszli, więc na nowo zrobiło się całkiem miło. Tyle, że zaczęli wchodzić i wychodzić na zmianę, tak, że wiecznie ktoś w tym lokalu czatował. Postanowiłam ich w końcu olać, stwierdzając, że jak Rama w końcu wróci to się nimi zajmie. I to był najgorszy wybór z możliwych.

   Do tańca poprosił mnie kolega z równoległej klasy, który podobał mi się od początku gimnazjum. Zgodziłam się i cała w skowronkach tańczyłam z nim, może przez dwie minuty, bo wtedy nastąpił wybuch. Coś nie tak poszło z fajerwerkami. Część poleciała w górę, ale reszta już nie trzymała się swojego toru i na moje nieszczęście trafiała w różne dziwne miejsca w restauracji. Dzięki Bogu, żadna nie wpadła do kuchni, bo wtedy z budynku nie zostałby kamień na kamieniu. W trakcie zamieszania do knajpy wrócił Rama.

   Po całej tej akcji nieznajomi w końcu się wynieśli. Znikli w momencie, jakby wyparowali. A mnie zostawili na tym pobojowisku wraz z dwudziestoma znajomymi, z których w obawie przed policją większa część zmyła się niemal natychmiast. Zostałam tam ja, Aga, Magda i kilka innych osób, które próbowały pomóc mi sprzątać. Dopiero wtedy spostrzegłam Ramuela. Kazał wyjść gościom, a my odbyliśmy długą pogawędkę w cztery oczy. 

   To była najgorsza impreza urodzinowa w moim życiu.

   To był już piąty dzień, gdy spędzałam popołudnia w tej knajpie. Do tej pory cieszyłam się z tego, że tam przebywałam, jednak teraz był on dla mnie mordęgą. Nie chodziło o samo sprzątanie, to zachowanie Ramy stanowiło dla mnie prawdziwy problem. A ja przecież nie chciałam!

   W geście rozpaczy uderzyłam miotłą o półkę. Tyle, że z moim szczęściem musiałam niechcący coś przy okazji strącić. Rzuciłam się na podłogę i w ostatniej chwili złapałam niewielką, glinianą szkatułkę pomalowaną w etniczne wzory. Odetchnęłam z ulgą, przynajmniej nie dostanie mi się za zniszczenie akcesoriów kuchennych. 

   Po upływie kilku sekund waliłam głową o posadzkę, przeklinając własny żywot. Szkatułka okazała się być BARDZO krucha i już po chwili zaczęła rozpadać się w moich rękach na małe, nierówne kawałeczki. A te kawałeczki na jeszcze mniejsze i w efekcie cała jej zawartość spoczywała w moich rękach. Wyglądało to jak zwykły parmezan.

    Nagle kichnęłam (katar cichym zabójcą). Ser uniósł się wysoko w górę i zaczął kręcić się w powietrzu, tworząc jakiś dziwny kształt. Tak nie zachowuje się parmezan. 

   Po tym, jak odkryłam Amerykę, usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Przestraszona nagłym hałasem podskoczyłam w miejscu. Odwróciłam się do tylu i spostrzegłam Ramę. Z jego spojrzenia wyczytałam, że nie może się zdecydować czy mnie ochrzanić, czy lepiej zabrać z daleka od dziwnie zachowującego się sera.

   -Powinieneś sprawdzać czasem daty ważności.-rzuciłam, kiedy jedzenie (tak, dla mnie cały czas był to dodatek do posiłków) zaczęło dziwnie wirować w powietrzu. Nagle zatrzymało się i w naszą stronę poleciał serowy pocisk. Wszystko byłoby całkiem fajnie, gdyby w miejscu, w które upadł nadal była podłoga, a nie wypalona dziura. 

  Stałam jak wryta z zongiem na twarzy i gdyby nie Rama, to nic by ze mnie nie zostało. Wyciągnął mnie z pomieszczenia przez tylne drzwi i zatrzasnął je. Wylądowaliśmy w czymś w rodzaju schowka. Ramuel otwierał już usta, więc żeby ochronić własny tyłek powiedziałam:

   -Tym razem musisz mi uwierzyć, że to nie moja wina.

   -Wiem.

   -Ale przecież nic takiego nie zrobiłam! To samo... Zaraz, coś ty powiedział?

   -Wiem, że to nie twoja wina. Przynajmniej nie bezpośrednio. -popatrzył zaniepokojony w stronę drzwi. Po chwili budynek zatrząsł się niebezpiecznie. Rama zaczął narzekać po włosku. Na jego nieszczęście miałam niezwykły talent do języków i zdążyłam całkiem nieźle nauczyć się jego ojczystej mowy.

   -Przepraszam cię bardzo, co się musiało zacząć akurat teraz? - spytałam, podpierając się pod boki. On od początku wiedział co stało się na imprezie i dlaczego, i na pewno w tym wypadku było tak samo. Jeszcze grał przede mną ten cały smutek i żal. Gdyby kuchni nie demolował właśnie zmutowany ser już dawno bym się z nim policzyła.  

   -Później ci to wyjaśnię, jak na razie trzeba cię stąd wyprowadzić.-stwierdził, jeszcze raz szybko się rozglądając. Po chwili wskoczył na jakąś skrzynkę (biedak, miał tylko marne metr siedemdziesiąt wzrostu) i zaczął mocować się z kratami w niewielkim oknie przy samym suficie. 

   Miałam ochotę ściągnąć go brutalnie na ziemie, ale się powstrzymałam. Niech się mocuje z tymi kratami, może mu się uda. Chciałam go jeszcze zapytać o parę rzeczy, ale darowałam sobie, kiedy w drzwiach pojawiła się dziura o średnicy jakiegoś metra. Uroczyście przyrzekam nigdy więcej nie wziąć włoskiego żarcia do ust.

     

  

3 komentarze:

  1. Droga Kaori :)
    W końcu zaczynam komentować :P Pójdę po kolei, tak, jak to czytam :D
    Po pierwsze: zajęcia z biegania? Czyżby jakieś podobieństwo z czyimiś zamiarami? xD
    Po drugie: Przez czcionkę nie mogę zidentyfikować wyrazu w 3 linijce drugiego akapitu... uhahana? chahana? Cóż ono oznacza? ;P
    Po trzecie: Zgadnij kogo polubiłam? Ramuela ♥ A Rebeca mi kogoś przypomina coraz bardziej... :P
    Po czwarte: serowy pocisk??!! zmutowany ser??!! xD
    Po piąte: Parmezan rządzi!!!!! ♥
    A wiesz, kto rządzi jeszcze bardziej? Ramuel <3
    Tak, czy siak... :P Rozdział napisany świetnie, bardzo mi się spodobał. Jest trochę komiczny, nie wiem czy było to zamierzone, ale chyba tak xD Zakochałam się w Ramuelu, a Rebeca, z racji, że kogoś mi bardzo przypomina ( ;P ) też nie jest zła :D Zabójczy parmezan!! xD
    Reasumując (powyższe rozważania xD) pragnę wyrazić swoją wielką chęć przeczytania większej części tego opowiadania. Żywię nadzieję, iż niedługo ukaże się tutaj coś nowego :D
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. W ogóle czy ten zły ser (!) ma jakiś związek z tym, że nie lubisz sera? :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Droga Neko :*
    Pozwolisz, że również będę odpowiadać po kolei :)
    1)Być może :P
    2) Uhahana. To słowo potoczne, znaczy mniej więcej tyle co szczęśliwa, śmiejąca się do samej siebie :) Z faktu, iż opowiadanie pisane jest w formie pamiętnika, będzie tu sporo wyrażeń potocznych (mam nadzieję, że nie utrudni to czytania) :)
    3)Kiedyś zrobię ranking postaci - Rama jest the best <3 Kochany Włoch z wielkim sercem :)) A co do Rebeki - Naprawdę? :P
    4) Inteligencja głównej bohaterki xD
    5) Cieszę się, że przypadł Ci do gustu :P

    Komizm był zamierzony, bałam się tylko, że nie wyjdzie, no ale może jednak się udało :)
    Cieszę się, że rozdział Ci się podoba, mam nadzieję, że w dalszym czytaniu również będą towarzyszyć Ci pozytywne odczucia :)
    I nie - parmezan nie ma nic wspólnego z tym, że nie lubię sera. Dopiero, jak napisałaś o tym w komentarzu, do głowy przyszło mi to skojarzenie :)
    Pozdrawiam gorąco,
    KaoriK :*

    OdpowiedzUsuń